niedziela, 20 marca 2016

Chciałaś to masz.

Czasami są takie chwile w życiu każdej mamy że zastanawiam się kiedy znajdę chwilę żeby założyć kosmyk włosów za ucho - tak właśnie dzieje się u nas. Najpierw choroba obu chłopców, teraz zupełny brak organizacji i czasu na komputer. A wieczorami - wiadomo : kubek z kawą (tak tak, bo ja i po kawie mogę iść od razu spać, uwielbiam jej smak i zawsze pijam kubek koło północy), telewizor i zombie. Ale wiecie co? Uwielbiam to. Czasami zmęczenie naprawdę doskwiera i nawet w pozycji siedzącej zdarza mi się przysnąć, ale nie wyobrażam sobie spokoju w domu - jakkolwiek to nie zabrzmi. Nie wyobrażam sobie ciszy, porządku, nudy (chociaż czasami by się przydało...). Wiedziałam na co się piszę, że na pierwszym planie będą dzieci a nie ja, że nie będę mieć czasu na nic, czasami na to lubię ponarzekać (podobno to zakodowane w genach u polaków) ale kurcze, nie wyobrażam sobie żeby ich nie było. Cieszę się z każdego uśmiechu, z każdej chwili... Bywa źle, ale nie ma tragedii...Jednak tych dobrych chwil jest więcej niż złych.





"Chciałaś to masz" rzekł wieszcz i poszedł na piwo.
Chciałam - Mam - Kocham



Tak na szybko dzisiaj. Może wkrótce powstanie ciekawy, dłuższy tekst. 


Regards,
J.

wtorek, 16 lutego 2016

Wredny bachor !/?

Supermarket. Krzyk. Pisk. Płacz. Dziecko leży na posadzce i się drze bo mama nie chce kupić zabawki. Znajomy widok prawda? Każdy z nas chociaż raz widział podobną sytuację. Ale dopiero kiedy stajemy się rodzicami widzimy w tym całym zajściu matkę i jej emocje.


Doskonale pamiętam wypad do wielkiego marketu na literę C, kiedy byłam nastolatką. Na moim osiedlu nie było nic tak dużego, dlatego wchodząc do tak wielkiego obiektu człowiek głupieje. Wszędzie wszystkiego ponastawiane, tu promocja, tam degustacja, jeszcze dalej wyprzedaż posezonowa i namioty w listopadzie. I gdzieś pomiędzy doniczkami a artykułami papierniczymi widzę dziecko. Które leży, wrzeszczy, płacze bo.. chce zabawkę. "To tylko dziecko" pomyślałam i poszłam dalej - w przeciwieństwie do starszych pań które nie oszczędziły i tak upokorzonej już matce spojrzeń typu: "jak ty wychowałaś tego bachora?!", "co z ciebie za matka", "bezstresowe wychowywanie? masz za swoje" itd. Czy aby na pewno to dziecko było chowane bezstresowo ? Niekoniecznie. Każdy rodzic który ma dziecko w wieku 4+ przyzna mi rację. No może nie każdy, bo trafiają się wyjątki potwierdzające regułę, czyli dzieci w 100% ugodowe, które ewentualnie strzelą focha, bez zbędnego przedstawienia. Dzieci już takie są. I niezależnie od wychowania czasami coś im 'odbije' i odstawią nam cyrk w miejscu publicznym. Nie raz z resztą, kiedy Starszak zobaczył płaczące dziecko w markecie - ot tak, zaczynał płakać też, chyba w geście solidarności.

Nasze społeczeństwo ma niesamowity dar łatwości w osądzaniu innych, mimo że sami nie jesteśmy idealni, wprost uwielbiamy komentować. A uwierzcie że takiej matce, której kochane, grzeczne dziecko odstawia scenę niczym z egzorcysty na podłodze sklepu, i tak jest wystarczająco ciężko. Nasze gapienie się czy durne komentarze nie pomogą. Teraz jako mama jedyne co mogę w tej sytuacji zrobić to uśmiechnąć się z współczuciem do takiej mamy w stylu "przechodziłam przez to samo'.

Dlaczego tak się dzieje? Pomijając faktycznie ludzi wychowujących swoje dzieci bezstresowo - kiedy chcą to wszystko mają, a kiedy im się zabroni czegoś oczywiste jest że zrobią scenę.
Ale są dzieci chowane 'normalnie', czyli nie spełnia się ich każdej zachcianki, wydaje się że rozumieją argumenty typu : 'mamusia nie ma pieniążków' albo 'to ci nie potrzebne bo masz już coś takiego samego/podobnego'. Dlaczego w nasze dzieci wstępuje diabełek?
Przede wszystkim to chęć sprawdzenia co im wolno, na ile im pozwolimy, jakie będą konsekwencje. I sprawdzają nas tak od ok 1 r.ż (a nawet wcześniej). Wyrzucając zabawkę z wózka, potem sypiąc piachem w piaskownicy, no i niestety ale kolejny nieszczęsny etap to histerie w sklepie.
Dodatkowym problemem [ale to tylko moja teoria] może być samo miejsce. W markecie jest dużo ludzi, szum, krzyk, głośno, co chwila jakieś komunikaty przez głośnik, obce twarze, dziwne światło, muzyka, błyski z telewizorów, od cholery różnych rzeczy - i takie nasze kilkuletnie główki się przeciążają bo mają za dużo bodźców dookoła.

Jak reagować? Przede wszystkim spokój, łatwo powiedzieć, ale nic innego nie pomoże. Krzyki, szarpanie za rękę, klapsy (o zgrozo!) nic a nic nie dadzą. Mając dziecko musimy nauczyć się chować pod uśmiechem negatywne emocje.

 I tak oto kilka lat temu idąc ze Starszakiem na zakupy powstał taki oto obrazek: Starszak siedzi w siedzisku wózka sklepowego i płacze, krzyczy, zachodzi się, bo chce żeby mu kupić auto. A mama? Idzie spokojnie, rozgląda się po pułkach, kolekcjonuje zakupy, uśmiecha się, co chwila rzuca tylko "głośniej syneczku, głośniej". Osądzona przez 90% osób będących dookoła, ale ma to gdzieś, mimo że w głębi ma ochotę jednocześnie wydrzeć się na synka, ale też przytulić go i uspokoić a ludziom dookoła powiedzieć żeby się pie.. przestali patrzeć. A najchętniej to zostawić go z tym wózkiem i uciec. Ale tego nie robi. Bo to nic nie da. Starszak skończył swoje spazmy bo zobaczył że na mamę to nie działa. Otarł łzy z policzka, spojrzał się swoimi kasztanowymi oczętami i rzekł : 'psepasiam mamusiu'. I wystarczyło. Mama go przytuliła, dała buziaka i kontynuowała zakupy w spokoju, a autko i tak mu kupiła, ale innego dnia. A synek więcej podobnej sceny nie odstawił, czasami coś pomarudził i popłakał, ale akcja "histeria" nigdy więcej nie miała miejsca.

Dzieci to małe człowieczki, które nie znają zasad. To my dorośli powinniśmy ich nauczyć. Nie możemy im ulegać bo to do niczego nie prowadzi, ale nie możemy też wszystkiego zabraniać - bo mamy dziecko wychować a nie wytresować. Trzeba znaleźć złoty środek, czasami przesadzimy w jedną albo w drugą stronę, ale też jesteśmy tylko ludźmi i popełniamy błędy. Nikt nie mówił że będzie łatwo. Przede wszystkim przestańmy oceniać innych rodziców bo nie znamy ich historii. Nie w naszych kompetencjach jest ocenianie czy wychowują dziecko dobrze czy źle. Lepiej spójrzmy na swoje dzieci i zastanówmy się czy my jesteśmy tacy idealni? Czy gdybyśmy to my byli na miejscu tej matki chcielibyśmy być osądzani? Pomyślcie.


Regards,
J.

poniedziałek, 15 lutego 2016

Super dziewczynki.

Zawsze myślałam, że najważniejsze przy staraniu się o dziecko jest to, żeby finalnie urodziło ono się zdrowe. Jak bardzo ja się myliłam..

W internecie roi się od stron i poradników jak zaplanować płeć dziecka. Jedne działają, inne nie. W komentarzach możemy dostrzec pretensje mam, którym urodził się "kolejny samiec" a nie "ukochana księżniczka". A podobno dzieci kocha się bezwarunkowo? Podobno.
Oczywiste jest że większość, bo nie każda, mam marzy o posiadaniu księżniczki. Zaplataniu jej warkoczy, ubieraniu w sukienki itd. Ale czy posiadanie syna jest naprawdę aż taką tragedią?
Sama jestem mamą dwóch chłopców i nie wyobrażam sobie mieć np. dwie córki. Mimo, że Młodszak do dnia przyjęcia do szpitala miał być dziewczynką ;). Mama jednak czuła że coś tu nie gra, nie potrafiłam się cieszyć z dziewczynki i miałam rację. Doktor przy przyjmowaniu dojrzał że jednak jest tam coś między nóżkami. Ucieszyłam się, że po raz kolejny instynkt mnie nie zawiódł. Z drugiej strony pojawił się strach: co powiedzą wszyscy dookoła, którzy myślą, że oczekuję córki. Ale potem stwierdziłam, że to nie ma znaczenia. Najważniejsze żeby przyszedł na świat zdrowy. A inni niech się cmokną w kufer. Gdzieś tam w głowie tliło mi się że szkoda, że nie zobaczę jak to jest mieć córkę, bo komplikacje po pierwszym porodzie zaowocowały sporymi ubytkami i lekarz przy drugim cięciu powiedział żebym lepiej nie zachodziła w trzecią ciążę, ale ucieszyłam się że Młodszak przyszedł na świat zdrowy, silny, idealny. Jednak okazuje się, że są kobiety, które nie najlepiej przyjmują wieść, że ich macicę zamieszkuje osobnik płci męskiej. Często do porodu wmawiają sobie że to pomyłka i będzie córa, jedzą specjalnie słodycze (bo przecież słodkie jest na dziewczynkę) i nie wiadomo co jeszcze. Ba! Okazuje się, że finalnie, po urodzeniu chłopca kobiety te wpadają w depresję, nie chcą opiekować się dzieckiem a nawet rozważają adopcję. Chore? Nie gdzie tam. Dlaczego wartość dziecka jest zależna od płci? Ciężko mi sobie wyobrazić taką postawę, bo raczej gdyby taki ktoś pojawił się w kręgu moich znajomych to błyskawicznie by z niego zniknął. Przecież to jest dziecko. Nosi się je 9 miesięcy pod sercem, czuje się ruchy, oczekuje na poród. Czy to ważne jakiej jest płci? Aż na tyle ważne że jest się skłonnym oddać je dlatego że jest chłopcem? Dla dziecka to na pewno lepiej bo trafi do rodziny która je pokocha bezwarunkowo, ale dlaczego w takim razie te 'mamy' decydują się na dziecko? Pomijając te które wpadły. Przecież wiadomo że do końca płci zaplanować nie można. Można próbować, ale bez pewności. W innych rejonach świata płeć dziecka ma ogromne znaczenie - w takich Chinach czy Indiach - dziewczynki są przekleństwem, w pierwszym z nich zakazane jest podawanie płci dziecka przy usg bo często rodzice na wieść o dziewczynce decydowali się na aborcję (co oczywiście nie działa tak super, bo co bogatsi dadzą w łapę lekarzowi i się dowiedzą co tam mama ma w brzuszku). Cytując jeden z głupszych filmów jaki ostatnio widziałam ('Dytator') "Chłopiec czy aborcja?". Nie śmieszne prawda? Więc dlaczego zachowujemy się podobnie ? Dlaczego jesteśmy oburzeni samym faktem dokonywania aborcji czy porzucania dziewczynek w innych krajach a nie widzimy że u nas jest podobnie? Może aborcja w grę nie wchodzi, ale jednak. Miłość do dziecka powinna być bezwarunkowa.

I tu nasuwa się kolejna konkluzja o nadpobudliwych mamach dziewczynek.
Wystarczy odpalić TV i widzimy programy o dziewczynkach na konkursach miss, które na jedne zawody nakładają więcej tuszu i tapety niż ja miałam na sobie całe życie. Pomijając że uważam, że absolutnie takich rzeczy nie powinno się pokazywać i promować, ale czy ludzi oglądających te show nie zastanawia jedno - czy aby na pewno ta dziewczynka tego chciała? Czy nie wolała by pobawić się na placu zabaw zamiast szczerzyć zęby przed jury? I w reszcie : czy ta dziewczynka przypadkiem nie jest uosobieniem pragnień matki? Czy nie spełnia po prostu jej chorych ambicji? Mam nadzieję że ludzie w końcu przejrzą na oczy i przestanie się to emitować. Pamiętajcie, żeby była podaż to musi być popyt. A jakby ludzie nie oglądali takich głupot to i nikt by ich nie produkował. Dlaczego społeczeństwo jest tak głupie i [o zgrozo] LUBI oglądać takie rzeczy? Dlaczego rodzice nie rozumieją że takie obrazki - kilkulatek w pełnym makijażu i kusych sukienkach to nic innego jak pożywka dla pedofili? Co jest nie tak z tym światem?



Drogie mamy dziewczynek - ja nie mam nic przeciwko strojeniu, nie mam nic przeciwko różowemu (bo sama uwielbiam ten kolor ;) ) ale pamiętajcie że czasami tiulowa sukieneczka nie jest najlepszym pomysłem na plac zabaw i darcie się "Nie wchodź do piaskownicy bo się pobrudzisz!" jest dla mnie tak samo idiotyczne jak chociażby 'nie jedz obiadu bo się najesz'. Nie ma nic bardziej denerwującego. Ja rozumiem, że chcecie stroić swoje córeczki, sama bym chciała, sama Starszaka nie raz wystroiłam - ale jak szliśmy gdzieś w goście, na imprezę rodzinną, czy nawet na spacer - ale nigdy moje dziecko nie usłyszało wyrzutów z powodu że się pobrudziło - BO TO TYLKO DZIECKO. Jeśli chciałyście mieć córkę tylko po to żeby ją stroić to trzeba było sobie kupić lalkę. Ubierzcie dziecko na plac WYGODNIE a nie MODNIE. Bo dziecku jest obojętne co włoży (przynajmniej pierwsze 3-4 lata) a spełniać swoje ambicje kosztem dziecka.. bez komentarza.

I tak zmierzając ku końcowi - dajmy naszym pociechom cieszyć się dzieciństwem, bo kary i wrzaski za bycie brudnym czy przewracanie się na trawę w dżinsach od Zary jest po prostu głupie. Taka jest natura dziecka, brudzi się w piachu, brudzi na trawie, brudzi lodami, przewraca na rowerze/rolkach/hulajnodze i nikogo nie powinno to dziwić, to nieodłączny element dzieciństwa. A Dziewczynka ubrana w getry i bluzeczkę nadal będzie wyglądała uroczo - i na pewno będzie jej wygodniej niż w sukienkach z falbankami czy innych legginsach z koronkami.

Regards,
J.

środa, 3 lutego 2016

Cesarka to nie poród.

Ile razy spotkałam się z opinią, że cięcie cesarskie to nie poród - nie zliczę. Bo Ty się nie męczyłaś, bo nie wiesz co to skurcze, tylko leżałaś.. Ba! Nawet spotkałam się z opinią, że dziecko urodzone poprzez cesarkę kocha się mniej (!!!) niż to które zostało urodzone siłami natury. Sama przeszłam dwa cięcia, mimo że żadnego nie chciałam. Nie wiem skąd bierze się błędne przekonanie, że skoro mama miała cesarkę to na pewno dlatego że była zbyt leniwa (?) żeby urodzić naturalnie. Sama, mimo przejścia dwóch cięć, jestem przeciwniczką ich robienia na żądanie. Dlaczego? Bo mimo wszystko to operacja, a jeśli można jakiejś uniknąć - nie widzę sensu na narażanie swojego ciała na rany, narkozę, znieczulenia itd. Cięcia powinny być wykonywane tylko jeśli są ku temu jakieś wskazania : źle ułożone dziecko, zagrożenie życia, za długa akcja porodowa, za wąska miednica czy nawet tokofobia (ciocia Wikipedia). Ale żeby decydować się na to z własnej, nieprzymuszonej woli? Ja sobie tego nie wyobrażam. Z drugiej strony są też kobiety które koniecznie tego cięcia chcą uniknąć twierdząc że ich ciało zostało stworzone do rodzenia i poradzą sobie bez tego. Tylko nie biorą pod uwagę że czasami nasz organizm zawodzi i najlepiej dla mamy i dziecka jest zakończyć poród cięciem. I tutaj pojawia się argument ultymatywny : kiedyś kobiety rodziły w domu i było ok. Jasne, ale kiedyś też śmiertelność kobiet i noworodków przy porodzie była o wiele większa. Mało przekonujące? Bo ja bym nie wolała sprawdzać. Niestety świat zna sporo przypadków gdy mama odmawiała jak najdłużej cięcia, które ostatecznie i tak miała ale dziecko było niedotlenione, sparaliżowane albo w najgorszym razie umierało. I po co to? Po to żeby udowodnić światu, że spełni swój kobiecy obowiązek? Czy tylko ja uważam że to chore? Nie potrafiłabym żyć z tą świadomością, że przez mój upór i głupotę dziecko zamiast biegać, bawić się z kolegami, rozwijać, spędzi swoje życie na wózku, często nie mówiąc..

 W kółko tak jak pomiędzy mamami kp i mm trwa "walka" między mamami cc i sn. Tylko do czego to prowadzi? Czy naprawdę aż tak wielkie znaczenie ma czy Wasze dziecko zostało wypchnięte przez pochwę czy wyrwane przez nacięcie nad spojeniem łonowym ? Czy jak Wasze dziecko będzie miało 15 lat będzie się kłóciło z rówieśnikami i jako argument poda :" moja mama mnie urodziła naturalnie więc jestem lepszy!" No pewnie że nie. Więc po co kolejne zwady i kłótnie. Żadna z nas nie jest lepsza. Jako mama cc szanuję te co urodziły siłami natury ale chciałabym też być szanowana przez nie. One czuły ból przy porodzie, a ja parę miesięcy po nim. Początki po cięciu są naprawdę trudne, mimo że nigdy się nie "cyckałam" ze sobą i podnosiłam się kiedy tylko mogłam, jak już byłam na chodzie to spacerowałam. Zazdrościłam mamom po porodach fizjologicznych właśnie tej mobilności, bo nawet te po cięższych porodach dochodziły do siebie dużo szybciej niż my po cięciach. Też swoje wycierpiałyśmy, dlatego zawsze będzie mnie bolało kiedy będę słyszeć że cesarka to nie poród. To jest poród. I to wcale nie lżejszy niż naturalny. Ale te które tego nie przeszły - nie zrozumieją.

Ponawiam pytania : Po co ta zawiść? Po co te kłótnie? Bo według mnie tylko niepewne swojej wartości kobiety chcą udowodnić innym, że są lepsze.


Regards,
J.




wtorek, 2 lutego 2016

Wojna

Albo inny koniec świata. Od dwóch dni próbuję napisać dla Was posta, ale nie daję rady. Młodszak ząbkuje. Jest masarka. I przerwa już na samym początku. Póki co tyle. Trzymajcie się wszyscy! Jak tylko się przebiją zęby to wracam.


Regards,
J.